Boli mnie to, że ostatnio pod każdym postem są 3 komentarze. Pisanie rozdziału nie zajmuje mi dwóch minut tylko kilka godzin. Czy tak trudno zostawić chociaż kropkę ? Przez to wszystko chciałam zawiesić bloga, ale uznałam, że to bez sensu. Skończę tą historię jak najszybciej dla osób, które potrafią docenić moją pracę. A więc, drogi czytelniku, który nie pokazuje, że tutaj był. Szanuj mnie jak i innych autorów i wyraź swoją opinię, nawet jeśli jest ona negatywna.
Rozdział 12
Iris
Malcolm nie żyje.
Te
słowa zawitały w mojej głowie gdy tylko chwyciłam chłopca w ramiona. Przecież
był taki młody… Marzył, żeby wyjechać do Anglii i zostać informatykiem. Chciał
znaleźć sobie miłość swojego życia i założyć z nią rodzinę. Chciał zapomnieć o
tym co dotychczas się stało. Niestety
odebrano mu tą szanse na zawsze. A konkretnie mój brat mu ją odebrał. Poczułam
wściekłość. Przecież Dean nie miał pewności, że Malcolm to demon! Równie dobrze
mógł być zwykłym dzieckiem. A Dean tak po prostu strzelił i odjechał.
Wiedziałam teraz jedno. Nie wiem gdzie pójść. Jeszcze przed chwilą chciałam
wziąć chłopaków i zabrać ich do Dean’a i Sam’a. Teraz nie chciałam ich znać.
Nie chcę też wracać do obozu. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Usłyszałam kroki.
Podniosłam głowę i ujrzałam Noah’a. Wpatrywał się smutno w ciało Malcolm’a.
-
Nie żyje? – moje milczenie było dla niego odpowiedzią. Uklęknął koło mnie i
przytulił zwłoki. – Co teraz z nim zrobimy?- zapytał.
-
Spalimy go- spojrzał na mnie zaskoczony. – Jeśli tego nie zrobimy jego dusza
pozostanie prawdopodobnie na ziemi i zmieni się w mściwego ducha. Musimy to
zrobić- wyjaśniłam.
-
To na co jeszcze czekamy?
***
Po
godzinie wszystko było gotowe. Dotarliśmy nad domek gdzie wysiadaliśmy z auta.
Ciało chłopca obwinęliśmy znalezionymi tkaninami. Teraz pozostało tylko go
podpalić.
-
Musimy to zrobić- powtarzałam w kółko. Żadne z nas nie było gotowe rzucić
zapałką.
-
Zróbmy to razem, dobrze?- zaproponował Noah. Pokiwałam głową. Odpaliłam
zapałkę. Chłopak złapał ją razem ze mną.- Na trzy? Raz, dwa… I trzy-
rzuciliśmy. Ciało stanęło w płomieniach. Z moich oczu poleciały łzy,.
On naprawdę nie żyje
Noah
pociągnął mnie na ławkę. Wtuliłam się w niego. Ciekawe co teraz myśli. On znał
go dłużej, na pewno zżył się z nim bardziej. Czy chce o tym pogadać?
-
Noah?
-
Tak, Iris?
-
Co my teraz zrobimy?- nie odpowiedział od razu. Musiał się zastanowić nad
odpowiedzią.
-
Nie mam pojęcia. Na razie tu posiedźmy, okej? Nie jestem gotowy go zostawić- ja
też nie byłam. Czemu to ja nie oberwałam? Dlaczego to nie mnie zastrzelił? Oh,
Dean! Czemu najpierw strzelasz, potem dopiero myślisz?! Dlaczego nie usłyszałeś
jak krzyczałam za chłopcem? Wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdybyś… No
właśnie, gdyby co? Gdybyś myślał, Dean? Gdybyś przejął się kimś innym poza
sobą?
Za
nimi rozległ się chrzęst opon. Ktoś przyjechał. Para drzwi trzasnęła i dwie
osoby ruszyły w naszym kierunku. Nawet się nie odwróciliśmy. Nie obchodziło nas
czy są to łowcy, gliny, zwykli ludzie czy demony. To już nie miało znaczenia.
-
Widzisz, Logan? Oboje się pomyliliśmy. Jednak nie zwiali- rozległ się za nami
wesoły głos Harry’ego. Tamta dwójka usiadła naprzeciwko nas.- Co wy tacy
smutni? Trzeba świętować! Nikt z naszych nie zginął, pierwsza pieczęć złamana,
łowcy pokonani, w tym dwóch jest martwych a trzech rannych. – zamilkł na chwilę
i się rozejrzał- A gdzie Malcolm?- zamknęłam oczy. Nie powiem tego na głos. Nie
potrafię…
-
Nie żyje- cisze przerwał głos Noah’a. O dziwo powiedział to twardo. Spojrzałam
na niego. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Logan i Harry spojrzeli po
sobie. Od razu ich humor prysł.
-
Przykro nam- powiedział Logan. – Gdzie jego ciało? Urządzimy mu pogrzeb w…
-
Pali się- udało mi się wykrztusić.- Zrobiliśmy mu pogrzeb łowcy, żeby jego
dusza mogła odejść w spokoju- nikt nic nie powiedział. Harry wstał i klepnął w
ramię Noah’a.
-
Ty pojedziesz ze mną, a Iris z Loganem. Chodź- Noah z niechęcią się podniósł i ruszył
za nim. Po chwili odjechali. W tym czasie Logan ugasił ogień. Z Malcolm’a
pozostał popiół.
-
Widziałaś kto mu to zrobił?- pokiwałam głową.
-
Mój starszy brat, Dean. To on go zastrzelił- ku mojemu zdziwieniu Logan mocno
mnie przytulił.
-
Strasznie mi przykro Iris. Wiem, ze to dla ciebie trudne. Na początku też nie
chciałem tu być. Byłem zupełnie kimś innym. Ale teraz się cieszę, że jestem tym
kim jestem…- przerwałam mu.
-
Cieszysz się, ze masz krew niewinnych dzieci na rękach?- zapytałam oschle.
-
Zawsze trzeba kogoś poświęcić dla dobra sprawy. Chcę żebyś wiedziała, że jeśli
zaakceptujesz to kim się stałaś będzie ci łatwiej. Uwierz mi, że jak plan
wypali to świat będzie dla nas lepszy.
-
O co chodzi w tym wielkim planie, wyjaśnij mi.
-
Jeśli złamiemy 10 pieczęci do 24 czerwca i złożymy kogoś w ofierze, jeszcze nie
wiadomo kogo, klatka Lucyfera wraz z wrotami piekieł się otworzą i świat
przejmie mrok.
-
Czemu akurat 24 czerwca?- uśmiechnął się.
-
Bóg urodził się 24 grudnia. Lucyfer robi wszystko na odwrót, więc… - wzruszył
ramionami.
-
A co z ludźmi? Co im się stanie?
-
Jeśli będą mieć szczęście to przeżyją- powiedział obojętnie. I mam się tym nie przejąć? Całe życie ratuje
ludzi przed takimi jak my, a co teraz? To wszystko ma pójść na marne?
- To bestialskie- stwierdziłam.
-
Takie życie, Iris. Przetrwają najsilniejsi- podniósł się i podał mi dłoń-
Lepiej wracajmy. – wstałam sama. Wyminęłam go i poszłam do samochodu. Muszę
przemyśleć to co dzisiaj mi powiedział.
Dean
Cała
akcja nie zakończyła się sukcesem. W rezultacie :
-
zginęła dwójka naszych;
-
kolejna dwójka jest teraz operowana;
-
jeden jest ranny, ale nie potrzebuje operacji;
-
zabito 66 dzieciaków-złamano pieczęć;
-
Iris i Noah nie wrócili.
Siedziałem
wściekły na korytarzu. Łowcy którzy wyszli z tego cało wzięli się za spalenie
naszych oraz tamtych dzieci, a potem mieli wrócić do domu. Julian poszedł do
Lucas’a. Sam poszedł do Bruce’a, rannego, któremu właśnie założono szwy. Po
piętnastu minutach ci ostatni dołączyli do mnie. Bruce był wściekły.
-
Przysięgam ci, że to był on!- warknął do Sam’a. Spojrzałem na brata i uniosłem
brew. Machnął ręką.
-
Bruce twierdzi, że jednym z tych demonów był jego syn.
-
Bo tak jest!- krzyknął Bruce- Mój syn wygląda identycznie jak moja zmarła żona.
Poznałbym go nawet wtedy gdy moje oczy by ledwo widziały. Widziałem ja zabija
te dzieciaki, a kiedy zobaczył, że jestem tuż za nim wbił mi nóż w ramię-
pokazał na zranioną rękę.
-
I co potem? Odszedł tak po prostu?- pokręcił głową.
-
Powiedział jeszcze „ Nie zabiję cię teraz. Chcę żebyś zobaczył jak staje się
kimś wielkim” i wtedy uciekł.
-
Nie wiedziałeś, że zniknął?- zapytałem. Pokręcił głową.
-
Od kąt Marie zmarła, mieszkał u ciotki Carol. Odwiedzałem ich czasami, ale rzadko.
Carol nic mi nie powiedziała, że go nie ma.
-
A rozmawiałeś z nią chociaż?- zapytał Sam. Pokręcił głową. Prychnąłem.
-
To pretensji nie powinieneś mieć- wstał jak poparzony i ruszył w kierunku
wyjścia.- Gdzie ty do cholery idziesz?- odwrócił się.
-
Jadę do Carol, a potem szukam tego niewdzięcznika. Skoro stał się demonem nic
już nie zrobię. Nie ma taryfy ulgowej- popatrzyliśmy po sobie z bratem. W między czasie Bruce odszedł.
-
On chce go zabić? – zanim zdążyłem odpowiedzieć pojawił się Julian.
-
Musisz gdzieś iść Dean. Ktoś chce z tobą porozmawiać. A z tobą chciałby porozmawiać Luke- zwrócił
się do Sam’a. – Idź do gabinetu pani Young. Tam już na ciebie czeka-
westchnąłem i ruszyłem do tego gabinetu. Był za rogiem. Zapukałem dwa razy.
Nikt nie odpowiedział, ale i tak wszedłem.
-
Pani Young?- pod oknem stała jakaś kobieta. Kiedy się odwróciła zamarłem.
Była piękna.
Miała
blond loki do pasa, jasną cerę, miała ogromne rumieńce i łagodne, wyraziste
zielone oczy. Nie zdawałem sobie sprawy, że gapią się na nią z rozdziawioną buzią.
-
Pani Young ma wolne. Nazywam się Aria- powiedziała melodyjnym głosem.
-
A ja Dean- to jedyne co udało mi się wypowiedzieć.
-
Wiem, Dean. Przyszłam tu, żeby z tobą porozmawiać. – powiedziała trochę
ostrzej- Jesteś świadomy coś ty narobił? Przecież Julian ci powiedział, żebyś
nie ciągnął za spust. Czy rozumiesz co teraz się stanie?- jej oczy pociemniały.
-
Chodzi ci o to, że postrzeliłem tego chłopca w lesie? To nic takiego…
-
Nic takiego?- podniosła głos. – Zabiłeś jednego z nich!
-
To chyba dobrze?- podeszła do mnie wściekła.
-
Dobrze? Teraz Gabe zabije kolejna matkę, a on znów zapanuje nad kolejnym
dzieckiem! Na razie nie możemy ich zabijać!
-
Słuchaj, księżniczko… Zabijanie potworów to moja praca. Zabijając jego robiłem
to co robię na co dzień. Nie wiń mnie za to- prychnęła.
- Ten
chłopiec akurat nie był taki jak oni. On wstydził się tego kim jest. Tak samo
jak Iris i Noah! Zabijając go, wzbudziłeś w sobie nienawiść pozostałej dwójki.
Mogli nam pomóc, jednak ty jak zwykle nikogo nie posłuchałeś. Dam ci jedną małą
radę… Ale potraktuj to jak rozkaz. Nie rób na przekór i słuchaj się innych-
odwróciła się i maszerowała do okna. Zza placów wyrosły jej skrzydła. Czyli
była aniołem. Rzuciła mi jeszcze jedno spojrzenie i wyfrunęła, zostawiając mnie
w osłupieniu.-------------------------
Ten rozdział nie należy do jakiś żywszych, ale jest tu trochę o uczuciach, przemyśleniach i opiniach. No i mamy nową bohaterkę Arię. Mogę wam już zapowiedzieć, że trochę namiesza z życiu naszych bohaterów. Jak myślicie kto jest synem Bruce'a? Nn powinien pojawić się w sobotę (tak naprawdę to zależy od was) bardzo was proszę o pozostawienie komentarza.
Rozdział świetny :)
OdpowiedzUsuńSyn Bruce'a? Może Logan?
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
Dominika
Super :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że Logan może być synem albo Harry, nieeee Harry nie :p
Myślę, że Aria i Dean bd razem kiedyś :D
Już nie mogę się doczekać nn :D
Dziękuję :* - Asia :)
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńCzekam na next :)
Weny!
Aaa i nie zawieszaj go :( Może bardziej go rozsław może to coś pomoże :)
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńZresztą jak zawsze.
I proszę cię na kolanach nie zawieszaj :(