czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 11

Rozdział dedykuję Domi Nice, Asi i Martynie za systematyczne komentowanie.

Rozdział 11

                                     Luke


Obudziłem się w szpitalu. Przy moim łóżku siedział Julian. A raczej spał. Sam’a nigdzie nie było, a Dean stał przy oknie. Mam nadzieje, że lekarz nie zdążył mnie przebadać i nie powiedział chłopakom co mi dolega. Domyślałem się co mi jest. Od dawna miałem objawy. Moja matka była na to chora i jestem pewny, że to odziedziczyłem. Matka poprosiła mnie na łożu śmierci, żebym się przebadał. Nie zrobiłem tego. Zbyt mocno się bałem. Ale w końcu to mnie dopadło.
- Obudziłeś się- stwierdził Dean- Następnym razem nie ma dyskusji i od razu jedziemy do szpitala. Napędziłeś nam niezłego stracha, matole. Masz na to jakieś usprawiedliwienie?- uśmiechnął się lekko.
- Uwielbiam cię wkurzać, Dean’ie Teample. – ja też mimowolnie się uśmiechnąłem. – Gdzie Sam?
- Próbuje dopiąć wszystko na ostatni guzik- uniosłem brew.- Chodzi o dzisiejszą akcje.
- Jaką akcje?- zapytałem ze zdziwieniem.
- Dzisiaj odbijamy Iris i Noah’a. Nie damy radę we dwójkę, więc Sam organizuje łowców.
- Trójkę- mruknął Julian, który właśnie się obudził.
- Przecież jesteś chory- oznajmił Dean.
- Nie jestem chory. Spałem żeby się czegoś dowiedzieć. I tak się składa, że wiem gdzie dokładnie będzie nasze rodzeństwo. – poczułem lekki smutek. Szkoda, że nie będę miał okazji im pomóc. Marzę tylko o tym, żeby opuścić ten przeklęty szpital.
- To leć o ty powiedzieć Sam’owi- bez żadnych protestów Julian wstał i opuścił pomieszczenie.
- Cieszysz się, że ją zobaczysz, co?- zagadnąłem. Skinął głową.
- Stanowczo za długo jej tu nie było. – rozległo się pukanie. Do Sali wszedł lekarz.
- Witam panów. Mam już wyniki.
- Dean, mógłbyś wyjść?- zapytałem z nadzieją. Chciał mi coś odpowiedzieć, ale lekarz mu przerwał.
- Przykro mi, panie Smith. Ma pan 19 lat, co oznacza, że nie jest pan pełnoletni. Musi być z panem osoba dorosła, a w tym przypadku jest to pana…- na jego twarzy wymalowało się zakłopotanie.
- Brat- powiedziałem.
- Brat? To wtedy jego też może bym przebadał…
- Przyrodni brat. Od strony ojca. Na pewno nic mu nie jestem- odpowiedziałem twardo.
- No dobrze… Objawy oraz chorowitość pana rodziny dużo nam dały, ale na wszelki wypadek zrobiliśmy badania. Przykro mi, panie Smith. Ma pan AIDS.- zamknąłem oczy. A jednak ten koszmar jest prawdziwy. – Możemy przejść do natychmiastowego leczenia. To trochę złagodzi chorobę i potrzyma pana przy życiu…
- Nie chcę leczenia.
- Ale proszę pana…
- Powiedziałem , że nie chcę leczenia!~- krzyknąłem. Lekarz westchnął.
- Przykro mi, ale to pana brat będzie musiał zadecydować o tym czy będzie się pan leczył czy nie. Zostawię panów samych i wrócę wieczorem. Do zobaczenia- i wyszedł. Spojrzałem na Dean’a. Wlepił we mnie nienawistne spojrzenie.
- Ty oszuście… Ty parszywy sukinsynu! Nie dość, że jesteś gejem to w dodatku mogłeś nas zarazić AIDS! – ryknął na mnie.
- Nie jestem gejem!- zacząłem się bronić- Mój dziadek nabawił się HIV podczas jednej z szalonych nocy, potem zaraził moją babcię, która zaraziła moją mamę, a potem to przeszło na mnie! Dopiero dzisiaj się dowiedziałem! – ruszył w kierunku drzwi. – A ty dokąd?
- Mam ważniejsze sprawy na głowie- warknął i wyszedł trzaskając drzwiami. Gdy tylko zniknął zwymiotowałem. Trochę krwią, trochę żółcią. Potem opadłem na poduszkę. No to się porobiło. Wiedziałem, że oni już nie wrócę. Teraz znowu zostałem sam. Tego właśnie chciałeś dziadku? No to ci gratuluję!
                                                        Dean
Czułem wstręt i wściekłość. Cała radość z powodu akcji odbicia Iris zniknęła. On miał AIDS! Mógł nas pozarażać! Zdecydowanie bardziej wolałbym zginąć z ręki jakiegoś potwora nić od tej choroby. Na końcu korytarza zastałem Julian’a i Sam’a.
- Co ty taki wkurzony?- zapytał brat.
- Zdaje ci się- skłamałem- Jak idzie?
- Świetnie. Już wszystko ustalone. Myśleli, ze jak załatwią, że większość dorosłych będzie na ważnym zebraniu, bez problemu wymordują ich dzieci. Przeliczyli się. – wymusiłem uśmiech.
- Pokażmy tym demonom gdzie ich miejsce- ruszyliśmy w kierunku wyjścia.
- Dean- szepnął do mnie Julian. Spojrzałem na niego- Nie strzelaj. Inaczej ściągniesz na siebie srogą karę- powiedział i mnie wyprzedził Czyżby to kolejna z jego wizji?

                                                     Iris
Zebraliśmy się na placu. Dzisiaj mieliśmy złamać pierwszą z pieczęci. Polegała ona na wymordowaniu 66 niewinnych dzieci. Jest to strasznie brutalne, ale nie mieliśmy wyjścia.
- Czy wszyscy znają swoje pozycje i zadanie im przydzielone?- chórem rozległo się „tak”- Świetnie. Proszę teraz znaleźć swoją grupę i jechać. Spotykamy się tu jutro rano. Pamiętajcie: Wszystko jest możliwe.
- Bo wszystko zależy od nas- odpowiedzieliśmy chórem. Potem wraz z Noah’em i Malcolm’em ruszyliśmy do naszego auta. Oprócz naszej trójki był u nas Harry. Uznał, że nie może nam zaufać i musi iść z nami. Ja i Malcolm usiedliśmy z tyłu. Noah zajął miejsca pasażera, a Harry kierowcy.
- Powinniście się cieszyć, a nie mieć miny jakbyście jechali na śmierć- powiedział wesoły. Wywróciłam oczami- Widziałem- odpalił silnik i ruszył. – Malcolm, dziś twój wielki dzień. Pozwolę osobiście zabić ci przydzielone nam dzieci. W końcu udowodnisz przed Iris, że nie jesteś miękki. – spojrzałam na chłopca. Na jego twarzy wymalował się strach- On nie musi nić udowadniać, Harry. Myślisz, że zabicie niewinnych małych istot to oznaka męstwa? – spytałam z kpiną.
- Zapytaj swoich braci, oni ci powiedzą- mruknął. Zacisnęłam ręce w pięści.
- Próbujesz mi dopiec, żeby zrehabilitować się za wczoraj?- napiął mięśnie, a jego twarz nic nie wyrażała.
- Mam ci przypomnieć sytuację sprzed paru dni, hipokrytko? – zamilkliśmy oboje. Owszem, przeżyłam dokładnie to samo co on. Ale czy zachowywałam się tak jak on? Pierwszy raz widziałam, żeby Harry się dał złamać. Co prawda nie znałam go długo, ale i tak. Harry wyglądał ja typowy człowiek bez uczuć. Jestem ciekawa jaka jest jego historia. Czy kiedykolwiek będę miała okazję ją poznać? Tego się przekonamy.
                                                         ***
Zaparkowaliśmy na skraju miasta. Kawałek musimy przejść piechotą. Nie możemy ryzykować, że ktoś zobaczy nasz wóz. Harry i Noah nas wyprzedzili. Miałam okazję, żeby porozmawiać z Malcolm’em.
- Jak się czujesz?- zagadnęłam. Wzruszył ramionami.
- Niekomfortowo- uśmiechnęłam się.
- Taak. Niekomfortowo ro odpowiednie słowo- stwierdziłam- Malcolm?
- Tak, Iris? – spojrzałam na niego kątek oka.
- Czy to prawda, że mnie lubisz?- zrobiłam nacisk na ostatnie słowo.
- A czemu miałbym cię nie lubić?- zapytał trochę zmieszany.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło. Chodziło mi o to czy ci się podobam- czułam się trochę zażenowana. Malcolm jest ode mnie 5 lat młodszy. Nie znam go prawie. Stanowczo NIE jest w moim typie. To jeszcze dzieciak. Potrzebuję kogoś… No właśnie kogo?
- Twierdzisz to po rozmowie z Harry’m?- zapytał. Jego twarz była całą czerwona. Kiwnęłam głową. – A czy tylko po tym?
- Jesteś dla mnie strasznie dobry. Oczywiście możesz to robić, bo tak zostałeś wychowany, albo po prostu traktujesz mnie jak starszą siostrę. Więc jak, Malcolm?
- Podobasz mi się, Iris- westchnęłam. Mógł zaprzeczyć. Było by łatwiej.
- Malcolm…
- Wiem, że nie mam u ciebie szans. Po prostu…- nie dokończył. To było dla niego trudne.
- Mogę cię o coś poprosić?- pokiwał głową. – Możesz o mnie zapomnieć? Naprawdę cię lubię Malcolm, ale oboje wiemy, że to nie wyjdzie. Możemy być dobrymi przyjaciółmi- zaproponowałam. Uśmiechnął się lekko.
- Ale na zawsze?- uśmiechnęłam się.
- Na zawsze- objęłam go i zachichotaliśmy. Harry zerknął na nas podejrzliwie. Kiedy znów się odwrócił pokazałam mu środkowy palec. Po piętnastu minutach dotarliśmy pod blok. Harry wybił okno na parterze. Wspiął się i był już w środku. Noah podążył za nim. Kiedy on też był w środku podali po ręce Malcolm’owi. Wciągnęli go bez problemu. Harry pokazał, że mają gdzieś iść. Tamta dwójka się oddaliła, a Harry wyciągnął w moim kierunku dłoń
- Pospiesz się, kwiatuszku- wywróciłam oczami i dałam się wciągnąć. Harry, korzystając z okazji, złapał mnie za tyłek. Poskutkowało to tym, że zarobił łokieć w żebra. Zaśmiał się pod nosem. – Warto było- i pociągnął mnie w stronę gdzie udali się moi współlokatorzy. Był to pokój dziecięcy. Jedno dziecko miało może z 4 latka, a drugie było niemowlakiem. Oboje smacznie spali. – Do roboty- mruknął Harry.- skierował się do tego młodszego- Za ścianą śpią dziewczynki. Malcolm, Noah. Wiecie co macie zrobić- spojrzeli po sobie zrezygnowani i wyszli. Kiedy Harry podszedł do kołyski wyciągnął nóż. Muszę coś zrobić. Stanęłam przed nim.
- Nie rób tego. Proszę cię- powiedziałam do niego przerażona.
- Musimy wykonywać rozkazy- powiedział chłodno.
- Błagam cię, Harry. To jeszcze dzieci- szepnęłam.
- Ty chyba dobrze wiesz, że każda ofiara jest warta dla dobra sprawy- co robić? Musze przecież ich uratować. Wiem, że to co teraz zrobię będzie wymagało dezynfekcji, ale trudno. Wpiłam się łapczywie w usta Styles’a . Były bardzo miękkie. Na początku się zdziwił, ale potem oddał pocałunek. Nóż wypadł mu z ręki i upadł z brzdękiem na podłogę. Jego ręce wylądowały na moich biodrach. Nie wiem czemu, ale wplotłam swoje palce w jego włosy. Naprawdę nieźle całował. Z tej chwili wyrwały nas krzyki. Zdezorientowani podbiegliśmy do okna. Była tu cała zgraja łowców. Harry spojrzał na mnie zdziwiony.
- Co oni tutaj robią?
- Nie wiem – powiedziałam szczerze.
- Noah! Malcolm!- wrzasnął przez co dzieci w końcu się obudziły- Bierzcie Iris i biegnijcie do naszego auta. Wracajcie do obozu. Jasne?- pomógł nam wyjść przez okno. Potem rzuciliśmy się pędem.
- Biegnijmy przez las- zaproponowałam. Zgodzili się. Przez kolejne minuty biegliśmy ile sił w nogach. Koło bocznej drogi usłyszałam krzyk. Głos należał do świetnie znanej mi osoby. – To Dean! – powiedziałam chłopakom- Mój brat. On nam pomoże! – teren zrobił się gorszy. Strasznie nierówny. Noah się potknął i zawył z bólu.- Noah!- uklęknęłam koło chłopaka. – Wszystko dobrze?
- Skręciłem kostkę- stwierdził. Usłyszeliśmy, że Dean odpalił silnik swojego auta.
- Zatrzymam ich- oznajmił Malcolm i pobiegł zanim zdążyłam go zatrzymać.
- Malcolm nie!- rzuciłam się w pogoń za chłopakiem. Był niestety za szybki. Wybiegł na jezdnie i zaczął machać do Dean’a. Dean wziął go za demona. Złego demona. Otworzył okno i wycelował. Tą względną ciszę przerwał huk wystrzału. Wszystko działo się tak szybko. Po oddaniu strzału Dean odjechał z piskiem opon. Malcolm upadł bezwładnie na ziemie. Z mojego gardła wydobył się krzyk. Podbiegłam do niego. Z moich oczu leciały łzy. Malcolm, musisz żyć! 
---------------------------- 
 Co sądzicie o chorobie Luke'a, pocałunku Iris i Styles'a oraz postrzale Malcolm'a? Luke będzie się leczył, Malcolm przeżyje, co będzie pomiędzy naszą dwójką? Piszcie, piszcie. Bardzo was proszę o komentarz nawet jednym słowem. to dla mnie naprawdę ważne. Nn pojawi się we wtorek. 
Btw, muszę się pochwalić. Oficjalnie jestem absolwentką :)

4 komentarze:

  1. Świetny :D
    Ta choroba mnie baaaardzo zdziwiła, baaaaardzo
    Luke mysi żyć i wszyscy pozostali też :D
    Pocałunek Harre'go i Iris był... no fajny :D
    Gratulację :*
    Też jestem absolwentką i dziękuję za dedykację :* - Asia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Malcolm nie umieraj! Polubiłam cię dzieciaku.
    Harry i Iris hmmm całkiem niezłe połączenie ;)
    Luke umrze? Sama nie wiem.
    Ja również jestem absolwentką ;)

    Dominika

    OdpowiedzUsuń
  3. Harry i Iris hmm fajnie brzmi :D
    Oni musza żyć :D
    Świetny rozdział:)
    Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń