wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział 7



Rozdział 7

                                      Dean



Patrzyłem zdenerwowany na tego typka.
- Skoro jesteś prorokiem, jakim cudem słyszę o tobie pierwszy raz? – zapytałem. Uśmiechnął się do mnie. Zaraz zedrę mu ten uśmieszek z twarzy.
- Świetnie potrafię wtopić się w tłum i rzadko zdradzam swoje wizje.
- To dlaczego przyjechałeś tu do nas i mówisz gdzie możemy znaleźć naszą siostrę, w takim razie?- zapytał Sam. Faktycznie, było to zupełnie bez sensu.
- Mam mały interes…
- No jasne, w tym świecie nie ma nic za darmo – prychnąłem.
- To naprawdę nic wielkiego. Proponuję wam pomoc, a w zamian pomocy też oczekuję. Pomogę wam odnaleźć obóz, a w zamian wy uwolnicie stamtąd mojego brata.- popatrzyliśmy po sobie z Samem.
- Masz brata w obozie?- Julian pokiwał głową.
- Na naszą korzyść Iris i Noah  mieszkają w jednym domku i przyjaźnią się. Będzie nam łatwiej. – Lucas odchrząknął. Kiedy odwróciłem się w jego kierunku, spojrzał na mnie znacząco i ruszył w kierunku kuchni.
- Chwileczkę- mruknąłem i poszedłem za nim- Co?- warknąłem jak byliśmy sami.
- Wydaje mi się, że kłamie- oznajmił.
- Możliwe, ale to nasza jedyna szansa, na odnalezienie Iris. Spokojnie , będę miał go na oku, a ciebie proszę żebyś siedział cicho, nie wychylał się i pilnował. Jesteś nowy i nie chcę mieć cię później na sumieniu. – chciałem już wychodzić kiedy usłyszałem:
- Nie dziwię się ojcu…- odwróciłem się jak poparzony.
- Może pokażesz, że masz jaja i powiesz mi to w twarz? – ryknąłem. Podszedł do mnie.
- Nie dziwię się ojcu, że wolał pracować sam- powiedział spokojnie. Wyminął mnie i wyszedł z domu zostawiając mnie w osłupieniu. Jak wróci, pożałuje, że się urodził.
                                                         Iris
Wstałam i ruszyłam do drzwi. Pora opuścić lokal. Chwyciłam za klamkę. Drzwi ani drgnęły. Nie… Nie, nie, nie . Zamknięte. Cholera… On mnie zabije. Podbiegam do okna. Niestety jesteśmy na pierwszym piętrze. Skok nie okazałby się dla mnie deską ratunku. Co najwyżej deską do trumny. Nie uciekłabym za daleko z połamanymi nogami. Usłyszałam przekręcanie klucza. Odwróciłam się. W pokoju pojawił się Harry. Jego oczy wpatrywały się wściekle na mnie.
- Byłem gotowy tyle dla ciebie zrobić. Chciałem zdjąć cię ze zmywaka. Przeznaczyć ci program treningów. Ukarać jednego z moich najbardziej podporządkowanych ludzi za małe kłamstewko i krzywdę, którą ci wyrządził… A ty co?!- walnął pięścią w ścianę. Podskoczyłam- Kłamiesz mi prosto w oczy. Wmawiasz jakieś bajeczki o wymyślonej, przewrażliwionej przyjaciółce.. A potem od ojca muszę się dowiadywać, że jesteś pieprzonym łowcą!- zrobiłam krok w tył.
- To nie ma znaczenia- odparłam.
- Gówno prawda!- znów podniósł głos. – Łowcy na nas polują, a ty  z nimi współpracowałaś. Jak mogę ci teraz ufać?!- zmniejszył naszą odległość tak, że musiałam się cofnąć pod samą komodę. Ręką udało mi się wymacać butelkę whisky. Kiedy Harry znalazł się wystarczająco blisko mnie zamachem próbowałam trafić go w głowę. Niestety złapał mnie za rękę i uśmiechnął się. Kopnęłam go z całej siły w krocze. Jęknął z bólu. Skorzystałam z okazji i pchnęłam go na komodę. Kiedy upadł, rzuciłam się do ucieczki. Ratusz opuściłam po paru sekundach. Skierowałam się w stronę lasu. Na szczęście nikt nie stał na mojej drodze. Udało mi się ujrzeć barierę. Mam nadzieję, że bez problemu przez nią przebiegnę. Rozpędziłam się jeszcze bardziej. Kiedy przez nią przechodziłam czułam, jakbym przedzierała się przez galaretkę. Po przejściu upadłam na ziemię. Wzięłam parę głębokich wdechów.
- Wstawaj- szepnęłam sama do siebie. Udało mi się dźwignąć na nogi i biec dalej. Właściwie to nie biec, raczej pędzić. Chciałam znaleźć się jak naj dalej stąd. Musiałam odnaleźć Sam’a i Dean’a. Przekonam ich jakoś żebyśmy wyjechali z Ameryki i zrobili sobie wakacje. Tak, to cudowny pomysł. Wyjedziemy i weźmiemy Jim’a ze sobą. Po tych latach stażu należy nam się coś od tego świata. A kiedy wrócimy, wytropimy ich wszystkich. Tym, który będą chcieli pozwolimy wrócić do normalnego życia pomożemy (przede wszystkim Noah’owi i Malcolmowi). Tym, którzy będą chcieli dalej bawić się  w dzieci demona będziemy musieli odebrać życie. Niestety, rzadko robimy wyjątki. A kiedy już w swoje ręce dostaniemy tego skurwysyna, który zabił mamę… Pożałuje tego, że nie gnije w piekle.
-Czyżby?-rozległ się głos w mojej głowie. Zatrzymałam się. Nie, to musiała być tylko moja wyobraźnia…- Żadna wyobraźnia, Iris. Tutaj tatuś- otworzyłam szerzej oczy.
- Co ty robisz w mojej głowie?- zapytałam na głos.
- Próbuję wskazać ci właściwą drogę. Dokąd się wybierasz, moja jedyna córeczko?
- Wracam tam gdzie powinnam być. Do moich p r a w d z i w y c h braci. Do Dean’a i Sam’a- powiedziałam ostro. Zaśmiał się.
-Twoi prawdziwi bracia są w obozie. Tam jest twoja rodzina.
- Gówno prawda!- fuknęłam. Nie będzie mi wmawiał bajeczek. Znów zaczęłam biec.
- Zawróć.
- Nie!
-Zawróć.
- Ani mi się śni- przyspieszyłam.
-Zawróć!- przeszył mnie ostry ból czaszki. Upadłam na ziemie.
- Nigdy!- wycharczałam. Ból się nasilił. Poczułam w ustach metaliczny smak. Krew. Oprócz tego coś kapało mi z nosa. Przejechałam palcem. O, też krew. – Zostaw mnie!- krzyknęłam, choć mógł okazać się to szept. Położyłam się na ziemi i chwyciłam się za głowę. Może zaraz odpuści…
- Nigdy- rozległ się parszywy rechot. Zaczęłam dygotać. Idź sobie, idź sobie, idź sobie.
- Znalazłem ją!- usłyszałam donośny krzyk. Od razu poznałam ten głos. Harry. Podszedł do mnie- Już się nie wywiniesz…- kiedy uklęknął koło mnie zamilkł, a na jego twarzy malował się strach.
- Zabierz go- wyszlochałam.
- Kogo?- zapytał.- Co ci się stało?
- Zabierz go- znów powiedziałam- Zabierz go- powtarzałam w kółko. Harry wziął mnie w ramiona i zaczął kołysać- Zabierz go proszę- objął mnie jeszcze mocniej.
- Wytrzymaj, kwiatuszku. Zaraz ktoś się tobą zajmie- wypowiedział te słowa zanim z bólu straciłam przytomność.
                                                       Luke
Szedłem szosą. Oni nic nie wiedzą. Ani Dean, ani Sam, ani Jim. Traktują mnie jak zwykłego śmiecia, choć tak naprawdę nie znają mojej historii. Myślą, że nie znałem na tyle dobrze taty, żeby móc go opłakiwać. Myślą, że nie straciłem nikogo bliskiego. Myślą, że mam dokąd wrócić. W zasięgu mojego wzroku ujrzałem budkę telefoniczną. Wszedłem do niej. W kieszeni udało mi się znaleźć drobniaki na rozmowę. Wrzuciłem je do automatu i wpisałem numer telefonu, który miałem wyryty w pamięci jak piętno. Od razu włączyła się poczta.
- Tutaj poczta głosowa Samanthy Smith. Niestety nie mogę odebrać telefonu. Zostaw wiadomość, a na pewno oddzwonię- rozległ się jej piękny głos.
- Cześć, mamo. To ja, Luke. Chciałem usłyszeć choć przez chwilę twój głos. Szukałem ojca, ale niestety pech chciał, że on też nie żyje. Za to poznałem braci. Nie są tacy jak tata mi opowiadał. No może Sam trochę pasuje do opisu, ale Dean… Wpakowałem się w rodzinny biznes, teraz i ja jestem łowcą. Muszę korzystać z życia póki mogę. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa. Chciałbym cię strasznie przytulić. Kocham cię mamo. Szkoda, że nie żyjesz- i wtedy połączenie się urwało. Oparłem czoło o zimną szybę.
Nazywam się Lucas John Smith i jestem sierotą.
-----------------------------------------
I jak? Zaskoczone czy też nie? Jakie będą dalej relacje pomiędzy naszymi bohaterami ? Piszcie co myślicie. Chcę was zaprosić na aska w razie jakichkolwiek pytań @dianablog , tumblra związanego z blogami (nie ma tam za dużo jak na razie) http://lightordarknessangel.tumblr.com/ oraz mojego prywatnego http://fuck-every-thingss.tumblr.com/ a także ig @oliwielgus (bawię się w f4f) Rozdział w czw albo pt, bardzo proszę o komy ;p

3 komentarze:

  1. Wow... no to się dzieje.
    Mam nadzieję, że bracia się pogodzą.
    Harry to nagle taki opiekuńczy się zrobił! Niewiarygodne :)

    Dominika

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział i mam nadzieję,że bracia się pogodzą :)
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Weny!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super :D
    Awww, "Harry wziął mnie w ramiona i zaczął kołysać" ♥
    Mam nadzieję, że bracia się pogodzą i bd szczęśliwi, wszyscy :D
    Już nie mogę się doczekać nn :D
    Dziękuję :* - Asia :)

    OdpowiedzUsuń