poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 35



Rozdział 35
                                        Iris


5 dni.
-Na serio? Gdzie my teraz wytrzaśniemy dwie wiedźmy?!- oburzył się Harry. Kolejną pieczęcią miało być rytualne spalenie dwóch czarownic na stosie, a czas na wykonanie tego zadania to północ. Czternaście godzin od teraz.
- Mój ojciec był łowcą i z jego doświadczenia wiem, że to wcale nie takie łatwe. Na to potrzeba tygodni, czasami miesięcy- dołączył się do dyskusji Logan. Brun’a jednak to nie przekonywało.
- Dostałem polecenie od ojca, a wy macie je wykonać, inaczej spotka was kara- powiedział „wyluzowany”. Prychnęłam.
- Może sam ruszysz dupę co? Gówno wiesz o tej robocie to nie traktuj tego jak coś prostego- wybuchłam. Najpierw zmierzył mnie morderczym spojrzeniem. Cały czas patrzyłam mu w oczy, pokazując , że nie boję się go. Po chwili jednak na jego twarzy wyrósł chytry uśmiech.
- No tak, czemu na to nie wpadłem? Przecież nasz kwiatuszek pochodzi z rodziny łowców, którzy nadal pozostają przy życiu. Co za problem do nich zadzwonić? – wprowadził nasz wszystkich w zdezorientowanie. Uniósł brew- No co? Macie wykonać zadanie, możecie pójść na łatwiznę.
- Przecież to łowcy- powiedział Harry.
- I jej bracia- dopowiedział Noah.
- Którzy nienawidzą naszego ojca i jego sprzymierzeńców, czyli między innymi ciebie- dodał Logan. Bruno machnął ręką.
- Zostało tak mało czasu, a jeszcze dwie pieczęcie. Chodź, blondi. Telefon mam w biurze- wyciągnął w moim kierunku dłoń. Z wahaniem podałam mu swoją i powstałam. Objął mnie co wywołało u mnie mdłości. Brzydziłam się tym psychopatą! Muszę przyznać, że zaczynałam tęsknić za Adam’em. Był bardziej znośny od tego dupka!
Bruno zaprowadził mnie do swojego gabinetu. Z jednej z szuflad komody wyciągnął telefon i to nie byle jaki. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy w tym wariatkowie Bruno trzymał i’phona. To tak jakby w sklepie mięsnym szukać sera. Podał mi komórkę.
- Unikaj jak najbardziej odpowiedzi. Powiedz, że jeśli nie dowiesz się gdzie możemy znaleźć wiedźmy albo zastawią na nas pułapkę, każdy z obecnych tutaj mężczyzn cię zgwałci, a na koniec poderżniemy cię gardło- nie owijał w bawełnę. Jego groźba trochę mnie zdenerwowała mimo, że dwa dni temu oznajmił, że muszą mnie chronić, bo jestem potrzebna do czegoś ważnego. Wpisałam numer do Dean’a. W duchu modliłam się, żeby odebrał.
- Cześć, tu Dean Teample. Nie mogę odebrać telefonu. Zostaw wiadomość- pip. Westchnęłam i wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Sytuacja powtórzyła się podczas telefonu do Sam’a.
- Nie odbierają- oznajmiłam chłopakowi. Zaśmiał się.
- Pół życia bawisz się w łowcę i chcesz powiedzieć, że jedyne osoby, które mogą ci pomóc to twoi bracia?- od razu przypomniał mi się Jimmy. Wpisałam jego numer i przyłożyłam aparat do ucha. Po drugim sygnale usłyszałam jego głos.
- Halo?- w środku zrobiło mi się cieplej.
- Jim, to ja Iris- panowała cisza, przez co podejrzewałam, że się rozłączył. – Jim, jesteś tam jeszcze?
- To niemożliwe- odezwał się w końcu- Nie możesz być Iris.
- Przysięgam ci, Jimmy, że to naprawdę ja. Dzwonie, bo potrzebuję twojej pomocy. Muszę jak najszybciej dostać informacje gdzie znajdę dwie wiedźmy, inaczej zrobią mi krzywdę. Proszę pomóż mi- mówiłam płaczliwym tonem, żeby wywrzeć na nim poczucie winy. Wiem, że to okrutne i źle się z tym czułam, ale sytuacja tego wymagała.
- Dobrze. Daj mi minutę, nie rozłączaj się- słyszałam jak przerzuca jakieś papiery i uderza w klawiaturę. Szepnęłam bezgłośnie do Brun’a o kartkę i długopis. Podał mi je, akurat kiedy Jim zaczął dyktować informacje gdzie je znajdę i jakich tożsamości używają.
- Bardzo ci dziękuję, Jim. Ratujesz mi tyłek. Jestem ci dozgonnie wdzięczna, ale muszę cię jeszcze prosić, żeby to pozostało między nami. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Okej?- chwila wahania.
- Okej.
- Dziękuję- szepnęłam i rozłączyłam się. Bruno wpakował telefon do szuflady i zamknął ją na klucz. Karteczkę też odebrał i ruszył ku drzwiom. Zanim zdążyłam się ruszyć je też zamykał. Podbiegłam do nich i zaczęłam walić pięściami. – Co ty wyprawiasz?!- wydarłam się.
- Tak będzie lepiej dla wszystkich- przedrzeźnił mnie. Usłyszałam oddalające się kroki. Wściekła osunęłam się na podłogę. Musiałam wymyśleć jakiś plan.
                                                         Logan
Bruno wrócił bez Iris i poprosił do siebie Harry’ego. Wyszli gdzieś, a kilkanaście minut później Bruno znów wrócił bez osoby z którą opuszczał pomieszczenie. Podał mi karteczkę z informacjami.
- Nie dziękuj. Zabieraj ludzi i jedźcie wykończyć te szantrapy. – miałem ochotę się z nim posprzeczać, jednak Noah złapał mnie za ramię, dając znak, że nie warto. Westchnąłem i kazałem iść wszystkim do samochodów.
                                                         ***
- Puszczaj mnie!- warknęła jedna z czarownic. Schwytanie ich nie było wcale takie trudne. Było wręcz banalne.
- Przykro mi, ale musimy to zrobić- oznajmiłem i pchnąłem ją w stronę ustawionego już stosu. Popatrzyła na mnie jak na potencjalną ofiarę.
- Co my wam zrobiłyśmy? Przecież nikogo nie krzywdzimy!- westchnąłem.
- Nie mówiłem, że nam coś zrobiłyście. Musimy wykonywać rozkazy- wyjaśniłem. Przyprowadzili tą drugą. Anne i Susan Black, były parą lesbijek, praktykujących białą magię. Na swoje nieszczęście dały się łatwo namierzyć.
- Nie możesz nam dać odejść? – zapytała druga. Pokręciłem głową.
- Musicie umrzeć- spojrzała na Noah’a, który stał za mną.
- Musi dobrze pieprzyć skoro z nim jesteś- zwróciła się do niego. Napiąłem wszystkie mięśnie.
- Zamknij ryj- syknąłem. Zaśmiała się.
- Bo co? Oddasz mnie w łapska twoich znajomych hetero?- zaszydziła. Noah stanął przede mną uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.
- O co ci chodzi? I tak zaraz zginiesz, nie wolisz poświęcić czasu swojej dziewczynie?- automatycznie się zamknęła. Uśmiechnąłem się. Mój chłopak.
- Logan, trzeba już zaczynać- powiedział Liam. Skinąłem głową.
- Pożegnajcie się- dziewczyny popatrzyły po sobie smutne po czym zaczęły się całować. Większość okazała im trochę szacunku i odwróciła wzrok. Inni wygłodniale na nie patrzyli. Po minucie dwójka chłopaków przywiązała je do dwóch słupów. Z trudem rzuciłem zapałkę i pozwoliłem im spłonąć. A co jeśli ktoś by zrobił to mi i Noah’owi? Wyobrażałem sobie jak one cierpiały, ale tu chodziło o coś ważnego. Może kiedyś zrozumieją.
                                                         Iris
Nie wierzyłam, że jestem aż tak głupia osobą. Zamiast wymyśleć jakiś plan jak się wydostać z gabinetu i może dowiedzieć się w jakich celach jestem potrzebna, dałam się skusić butelce whisky. W ciągu godziny wypiłam całą zawartość i usnęłam na fotelu. Obudziłam się dopiero wtedy gdy ktoś po mnie przyszedł. Tym kimś okazał się Harry. Popatrzył na mnie z politowaniem i wziął mnie na ręce.
- Sama pójdę- wybełkotałam. Zaśmiał się.
- Nie wątpię- i dalej mnie niósł. Zrobiło mi się niedobrze. Za bardzo było wyboiście.
- Zaraz zwymiotuję- mruknęłam, a on szedł dalej.
- Zaraz będziesz w domu, będziesz mogła wymiotować do woli- mówiłem ze śmiechem, ale zaraz tego pożałował. Odchyliłam się i moje wymiociny poleciały na ziemie, brudząc jego buty i spodnie.
- Przepraszam –powiedziałam. Nie wkurzył się po prostu zaniósł mnie do domu gdzie byli Noah, Logan i Quinn. Harry podał mnie Loganowi i oznajmił, że musi iść się przebrać. Szatyn zaniósł mnie do łazienki na górze i posadził koło klozetu. Otworzyłam deskę i znów opróżniłam żołądek. – Harry się gniewa?- zapytałam. Logan pokręcił głową.
- Martwi się, a poszedł bo musiał się przebrać. Nie przejmuj się, zaraz do ciebie przyjdzie. Pójdę po szklankę wody- zanim chłopak zdążył wrócić położyłam się na zimnych kafelkach i odpłynęłam.
                                                          ***
4 dni.
Obudziłam się wtulona w kogoś. Otworzyłam oczy i ujrzałam Harry’ego. Widocznie musiał mnie przenieść do sypialni i położyć się razem ze mną. Nie chcąc go budzić, po cichu wyszłam z pokoju i udałam się do łazienki. Tam wzięłam prysznic, porządnie wyszczotkowałam zęby i pomalowałam się. W samej bieliźnie wróciłam do pokoju, żeby tam zakończyć ubieranie. Niestety Harry już wstał i właśnie ścielił łóżko ( w samych bokserkach). Zlustrował mnie całą co wywołało u mnie falę ciepła. Przypomniałam sobie o wczorajszym zdarzeniu.
- Przepraszam za wczoraj- powiedziałam dosyć cicho. Zachichotał- To nie jest śmieszne. Powinieneś w ogóle ze mną nie rozmawiać, to co zrobiłam było żałosne- zaśmiał się jeszcze głośniej- Harry!
- Skoro wiesz, że źle zrobiłaś i karzesz sama siebie to po co ja mam to robić?- posłał mi szeroki uśmiech i wyciągnął ku mnie dłoń. – Chodź tutaj- zrobiłam parę kroków i wpadłam w jego ramiona. Pocałował mnie w czubek głowy. – Nie gniewam się.
- Mhm- mruknęłam w jego szyję i złożyłam na niej buziaka.
- Wiesz, że jesteś moją pierwszą… Dziewczyną, która zwymiotowała na mnie?- roześmiał się. Jęknęłam
- Przestań!- uderzyłam go w klatkę piersiową. Złapał moje ręce i wykręcił mi je do tyłu, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
- Taka bezbronna- stwierdził i jakby czytał mi w myślach swoje stopy postawił na moich, żebym już w ogóle miała możliwości ruszania się.
- Puść mnie- uśmiechnął się i pocałował mnie w nos.
- A obiecasz, że mnie nie uderzysz?- pokiwałam głową- A będę mógł cię pocałować?- wywróciłam oczami.
- Nie żebyś wcześniej tego nie robił bez mojej zgody- puścił mnie i natychmiast przyciągnął jak najbliżej mógł. Ręce trzymał na moich biodrach. Nim zdążyłam zareagować wpił się w moje usta, wpychając do nich język. Zaskoczył mnie i strasznie mi się to podobało. Wplotłam palce w jego loki. Po chwili przenieśliśmy się na łóżko. Zabrał się za ściąganie mojego biustonosza, który już parę sekund później wylądował na drugim krańcu pokoju, a ja nie miałam nic przeciwko. Byłam dziewicą, a chłopaka znałam niespełna dwa miesiące. Mimo to Harry był wszystkim czego pragnęłam. Bawił się gumką moich majtek i nagle oderwał się ode mnie. Spojrzałam na niego zdezorientowana. – Co się stało?- zapytałam zawiedziona.
- Nie mam prezerwatyw- usiadłam, krzyżując ręce tak, żeby zasłonić swój biust.
- Przed wczoraj skończył mi się okres. Mało prawdopodobne żebym mogła zajść w ciąże.
- Mówiłaś, że tamta anielica ma urodzić za parę dni a stosunek odbyła dość niedawno. Masz coś w sobie z demona, a co jeśli one też obchodzą ciąże w podobny sposób? – westchnęłam.
- Masz racje, nie warto ryzykować- mruknęłam rozczarowana i wstałam. Udałam się po swój stanik, który znów miałam na sobie.
- Ej, ja naprawdę tego chce. Po prostu lepiej żebyśmy… - uciszyłam go gestem ręki.
- Nie tłumacz się.  Nie mam do ciebie pretensji, to kochane, że się tak troszczysz. – rzuciłam mu jego spodnie i koszulkę, po czym sama zaczęłam grzebać w szafie. – Musimy się zbierać. Zaraz trening.

                                                        Dean
Jim do nas przyjechał. Znaczy Sam go przywiózł, w końcu starszy nie mógł już prowadzić. Opowiedział nam o sytuacji z Iris i to mnie zmartwiło. Potrzebowała pomocy, a my z Sam’em nie mieliśmy czasu, żeby jej ją dać. Czułem się podle, ale nie mogłem się obwiniać. Zostały nie całe 4 dni. Musiałem obmyślić jakiś plan, bo losy świata zależały w dużej mierze od nas. A ja nie chciałem po raz kolejny zawieść.
 ----------------------
Fajnie, że tylko dwie osoby komentują :) No, ale cóż... Piszcie co sądzicie, nn do piątku, komentujcie. 

3 komentarze:

  1. Rozdział świetny
    A już myślałam że do czegoś dojdzie, a jednak się nie doczekałam haha

    Dominika

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny :D
    Wojna, wojnaa ♥
    Wszystko się fajnie układa, no prawie wszystko :p
    Już nie mogę się doczekać nn :D
    Dziękuję :* - Asia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A myślałam że do czegoś dojdzie,jednak nie doszło :D
    I wojna :D
    Przepraszam,ze tak długo nie komentowałam,ale za dużo na głowie wybacz :)

    OdpowiedzUsuń