Rozdział 5
Iris
Weszliśmy do środka. Lokal był pełen różu,
bieli i fioletu. Nie dało się nie zauważyć jednorożców na każdym kroku.
Pisnęłam zachwycona. Chciałam od razu biec do innych dzieci, ale tata nadal
trzymał mnie za rękę.
- Muszę jechać na misje. Wrócę po ciebie o
siedemnastej. Dobrze?- pokiwałam głową. Schylił się i pocałował mnie w czoło-
Baw się dobrze, kwiatuszku.
- Dziękuję tatusiu- skierował się ku wyjściu.
Kiedy wyszedł wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w kierunku placu zabaw.
Otworzyłam oczy. Czemu znowu śniły mi
się dziesiąte urodziny? Chciałam usiąść, ale od razu tego pożałowałam. Syknęłam
z bólu. Spojrzałam na swoje biodro. Od razu przypłynęły do mnie obrazy z
wczorajszego wieczoru. Adam, krzesło, palący metal, jego obślizgłe pocałunki,
rekini uśmiech… Wzdrygnęłam się. Jak można było być tak chorym? Czemu on nadal
pozostawał na wolności? Do kogo bym mogła pójść, żeby zrobił coś w twej
sprawie? Malcolm i Noah pewnie by mnie poparli, ale… Nie oszukujmy się. Oni by
zbyt wiele nie zdziałali. Zayn? Przecież Zayn wiedział co tam się stało,
chociaż po części. Może… Nie. Mimo, że Zayn’owi „było mnie wtedy szkoda” nie
stanął by po mojej stronie. Przecież się nienawidzimy. Harry? W końcu jest
przywódcą. Ale z drugiej strony źle go traktowałam (nie żeby zasłużył na dobre
zachowanie) i Adam’a znał dłużej. Naszła mnie jedna myśl.
Logan.
Tak, on mógł by zrobić coś w tej
sprawie. Mimo, że znamy się od dwóch dni to powinien stanąć po mojej stronie. Powiedział, że mogę
się przy nim czuć bezpieczna. Odebrałam to jako obietnicę, że będzie mnie
chronić przed takimi typkami, a jak dojdzie co do czego ( np. wypalenia skóry w
brutalny sposób) zrobi coś z tym. Teraz trzeba tylko na niego poczekać. Ciekawe
kiedy wróci… Postanowiłam sprawdzić co po sobie pozostawił Adam. Delikatnie
podwinęłam koszulkę… Zaraz! Przecież jeszcze wczoraj miałam spodnie! Co za gnój… Spojrzałam na ranę. Była okropna.
Z gdyby jeszcze tego było mało nad nią wyryty nożem był napis „moja”. Poczułam
mdłości. To cholerstwo i brak jedzenia przez około 40 godzin nie wróży nic
dobrego. Wychyliłam się za łóżko i puściłam pawia. Obrzydlistwo. Jak na
zawołanie przyszedł Malcolm. Spojrzał na moje wymiociny.
- Noah! Przynieś mopa. Zdarzył się wypadek-
za to mi podał tackę z kanapkami z pomidorem i szklankę wody.
- Dziękuję- najpierw przepłukałam
usta, następnie wzięłam się za jedzenie. Do pokoju wpadł Noah. Miał na sobie
jedynie spodnie. Muszę przyznać, że jego brzuch prezentował się całkiem dobrze.
- Co się… Aaaa. Już się tym zajmuje-
co za koleś.
- Ja to zrobiłam, więc ja posprzątam-
już chciałam wstać, ale powtrzymał mnie gestem ręki.
- Odpoczywaj- i szybko załatwił
sprawę. – Malcolm się tobą zajmie do południa. Potem musicie iść na obiad, a potem trening.
- Muszę?- zapytałam jak małe dziecko.
Pokiwał głową.
- Powinnaś już zacząć wczoraj, ale
twoja sytuacja uniemożliwiła ci to. Witaj w naszym popieprzonym świecie. –
uśmiechnął się smutno i wyszedł. Spojrzałam smutna na Malcolm’a.
- Powiesz mi co my tutaj robimy?-
wzruszył ramionami i uśmiechnął się co odwzajemniłam.
***
Do obiadu czas spędziłam na rozmowie z
Malcolmem. To naprawdę miły dzieciak. Dowiedziałam się, że ma 14 lat, jego mama
umarła jak moja, a ojciec jest sklepikarzem. Noah trafił chwilę przed nim do
obozu i zaopiekował się nim. Od tamtego czasu są braćmi. Ja mu też opowiedziałam
wiele na swój temat. O dziwo nie uciekł z przerażeniem jak opowiadałam mu o
mordowaniu wilkołaków, wampirów i tak dalej. Obiecał, że nikomu nie wspomni o
tym, nawet Noah’owi. Usiedliśmy przy naszym stoliku. Pozostali chłopacy, w tym
nasz współlokator czekali. Na stołach stały już podane dania. Dowiedziałam się,
że Noah pracuje w kuchni, tak samo jak Malcolm, któremu Zayn dał dzisiaj wolne
( ze względu na mnie o dziwo). Kiedy Adam przechodził koło naszego stolika
odwróciłam wzrok. Nienawidzę tego typa. Nałożyłam sobie łyżkę ziemniaków i trochę
kalafiora. Nie chcę się obżerać przed moim pierwszym treningiem. Jadłam w
milczeniu przez kolejne dwadzieścia minut. Potem każdy odniósł swoje talerze do
kuchni, a potem skierowaliśmy się do wyjścia. Zbiórka była na polanie.
Ustawiliśmy się w szeregu. Naprzeciwko nas stał Zayn.
- Wszystko jest możliwe- powiedział.
- Bo wszystko zależy od nas-
odpowiedzieli mu chórem.
- Musisz się tego nauczyć- szepnął Noah.
Pokiwałam głową.
- Dziś ćwiczymy to co wczoraj. Iris,
ciebie poproszę za mną- wszyscy dobrali się w pary, a ja ruszyłam w kierunku
mulata. – Pokazałaś już trochę co umiesz. Chciałbym zobaczyć więcej- wskazał na
budynek szkolny. Weszliśmy tam. Jedna z sal była wyłożona materacami a ze
ściany zwisał worek treningowy. – Zaprezentuj coś- wywróciłam oczami i zaczęłam
nawalać w worek najlepiej jak potrafiłam. Gwizdnął z uznaniem. – Gdzie się tego
nauczyłaś? – wzruszyłam ramionami.
- W domu- uśmiechnął się.
- To niezły domek miałaś. Co jeszcze
potrafisz?- wymieniłam mu z jaką bronią potrafię walczyć. – No to nieźle.
Myślałem, że będziesz jak kula u nogi, a tu się okazuje, że możesz być nawet
przydatna- uśmiechnęłam się.
- Nawet?
- Nawet- czyżbym w tej o to chwili
znalazła wspólny język z moim wrogiem?
Dean
Jechaliśmy w milczeniu. Jedyne
dźwięki, które można było usłyszeć to Guns n’ Roses lecący z mojego radia. Na
twarzy Luke’a malował się spokój, natomiast od Sam’a było wyczuć niepokój na
kilometr. Nie podobał mu się plan uczynienia z tego gówniarza łowcy. Przecież
wiedziałem co robię. Chłopak nie da sobie rady , uratujemy mu dupsko i
odstawimy do domu. Zapomni o całej sprawie i wróci do poprzedniego życia.
- Pamiętasz co ci mówiliśmy? Odcinaj
głowy, krew umarlaka je paraliżuje, a czosnek to tylko bajeczki- blondyn
pokiwał głową i wyciągnął rękę po maczetę i strzykawkę. Mój prawdziwy brat
podał mu je.
- Gotowy?- zapytałem.
- Jak nigdy dotąd- wyłączyłem silnik i
sam chwyciłem za sprzęt.
- Bądźcie tylko cicho i uważajcie-
mruknąłem. Powoli ruszyliśmy do gniazda, którym była stodoła. Mają kiepskie
gusta. Pokazałem im, że mają wejść od tyłu, ja wejdę tędy. Zgodzili się i
poszli dalej. Ja wślizgnąłem się do środka. Ten wampir, który stał z brzegu od
razu stracił głowę. Szedłem dalej. Była ich tam piątka. Po drugiej stronie
wypatrzyłem też Sam’a i tego drugiego. Chciałem dać im znak, żeby ruszyli, ale
wtedy Luke krzyknął:
-Dean za tobą!- i miał racje. Jeden z
tych sukinsynów zaczaił się za mną. Na szczęście w porę wbiłem w niego
strzykawkę. Na moich towarzyszy ruszyła dwójka a na mnie trójka. Z miarę szybko
uporałem się z dwoma. Trzeci był twardym zawodnikiem. Na moje szczęści z pomocą
przybył mi… Luke?! Z gracją odciął mu głowę.- Nie ma za co- powiedział. Sam do
mnie podbiegł.
- Nic ci nie jest?- zapytał przerażony
Sam. Pokręciłem głową. Podniosłem się i ruszyłem z kamiennym wyrazem twarzy do
Lucasa. Zatrzymałem się przed nim i wyciągnąłem ku niemu dłoń.
- Witam w drużynie.
------------------------
Może nie jest zbyt ciekawy, ale czasami musi pojawić się takiego typu rozdział żeby potem było dużo akcji. Z resztą miałam ciężki tydzień, a 3 komy zbytnio mnie nie zmotywowały... Chociaż i tak lepsze 3 komy nić nic , więc dziękuję ;* Jak myślicie co będzie dalej? Nn pojawi się maksymalnie w niedzielę, proszę o komentarze ;p